sobota, 10 października 2015

Część V


- I jak ci z nim idzie? - zapytał mnie Zayn.
- Stanął mu przeze mnie. - zaśmiałem się. 
- Co?! Nieźle stary, nieźle. - poklepał mnie po ramieniu ze śmiechem. 
- Jeszcze trochę i go wypieprzę. A właśnie!  Zabieram go na twoją domówkę w piątek. 
- On tam nie pasuje. - odezwał się Niall, wzruszyłem ramionami. 
- Trzeźwy nie pozwoli mi na to co chce z nim zrobić, a teraz wybaczcie panienki ale dziwak na dwunastej. Widzimy się na fizyce! - po dostaniu w tył głowy od Malika ruszyłem w stronę chłopaka. - Hej Marcel! - chwyciłem go za ramię. 
- Oh Louis. Cz-cześć.
- Słuchaj. - poprawiłem grzywkę, która wpadła mi do oczu. - W piątek jest impreza u Zayna, tak sobie pomyślałem, może pójdziesz tam ze mną?
- C-co? Ja z t-tobą? T-tam? - tak wiem dziwaku nie pasujesz tam, ale i tak nie masz wyjścia. 
- Tak, czemu nie. Potańczymy i tak dalej. - spełnię mój kolejny punkt - Rozluźnisz się. To jak? 
- Um dziękuję za zaproszenie a-ale nie. - moje konciki ust opadły. Skoro nie zgadzasz się to wezmę cię na litość. 
- Jasne, ta, okey. - udałem zasmuconego, poprawiłem torbę i miałem odejść. 
- Louis? - błagam zgódź się. 
- Co? - odwróciłem się w jego stronę. 
- Twoja mama. 
- Co? - wskazał ruchem głowy,  odwróciłem się i ujrzałem ją. - A ona czego tu. - mruknąłem pod nosem. Na nieszczęście mnie zauważyła i podeszła do nas.
- Witaj Harry. - uśmiechnęła się do niego. 
- Dzień dobry.
- Po co tu przyszłaś? 
- Nauczycielka Lottie mnie wezwała. - no to siostrzyczka ma kłopoty, zaśmiałem się. - Znowu pobiła się z Niną. - westchnęła. 
- Możesz już ode...
- Harry jak poszła ci nauka z Louisem? - przerwała mi.
- D-dobrze. - zarumienił się. 
- Ciesze się! Może w ten weekend też się pouczycie? 
- W-właście t-to Louis chciał... - cholera!
- Tak, jasne. Może w piątek co? - czy ten kretyn nie rozumie "surowa matka"? 
- Ale w piątek chciałeś iść...
- Do ciebie, żeby dokończyć ten materiał z matematyki. - chyba załapał aluzje.
- Ah t-tak.
- Cudownie. - uśmiechnęła się. Spojrzała za mnie i zmarszczyła brwi. Odwróciłem się i zobaczyłem siostrę z jakimś chłopakiem z mojego rocznika. Awantura za trzy, dwa... - CHARLOTTE TOMLINSON! DO DYREKTORKI ZE MNĄ TERAZ! - odeszła, a na korytarzu dalej było słychać jej krzyki.
- Wieśniara. Więc. - spojrzałem na niego. - Załatwione, idziemy tam. - uśmiechnąłem się kpiąco i odszedłem.

Wrzuciłem do plecaka nowe ubrania na jutro i dzisiaj, książki i portfel. Założyłem na siebie niebieską bluzę, zarzuciłem plecak na ramię i zbiegłem po schodach na dół. Uklęknąłem w korytarzu i włożyłem buty na stopy. 
- Idziesz już? - zapytała matka.
- Ta.
- Napewno będziecie się uczyć? - zmarszczyła czoło. Podejrzewałem, że tak będzie. Wywróciłem oczami, spuściłem plecak po mojej ręce i wyciągnąłem z niego książkę. 
- Widzisz? A po za tym... - H... cholera. - On mi tego nie odpuści. 
- Możliwe. Harry wygląda na mądrego. 
- Jest. - ponownie wzruszyłem ramionami - Too ja się będę zbierał.
- Poczekaj zawioze cie tam. 
- Uh jasne. - szybko spojrzałem w telefon, gdzie Marcel zapisał mi swój adres. Wyszedłem z domu, powtarzając go sobie w głowie. Nie może przecież się dowiedzieć, że nie wiem gdzie mieszka "mój chłopak". 
Wyszła przed dom i wsiadła do samochodu - wcześniej go otwierając. Usiadłem po stronie pasażera, a plecak położyłem między swoimi kostkami. Zapiąłem pasy i oparłem głowę o szybę. Auto dalej nie ruszyło, więc spojrzałem na matkę. 
- Masz zamiar ruszyć? 
- A ty masz zamiar powiedzieć mi, gdzie mieszka Harry? - podałem jej adres i przymknąłem oczy. 
Miałem już swój plan na dzisiejszy wieczór. Upije go lub zjaram, zobaczę z czym łatwiej mi pójdzie, a później... A później go wykorzystam. Na sam widok tego co chciałem zrobić moje kąciki ust się podniosły. 
- Louis jesteśmy, to tu? - otworzyłem oczy i zobaczyłem biały dom.
- Tak, dzięki. - chyba tak. Zabrałem torbę i ruszyłem w stronę wejścia. Zapukałem w drewniane drzwi, nie musiałem długo czekać, bo już po chwili ujrzałem długą sylwetkę Marcela. Przywitaliśmy się krótkim "cześć" i wszedłem do środka. 
- Um, chcesz c-coś do picia? - zapytał mnie.
- Nie, dzięki. To co idz... - zakrył mi swoją dłonią moje usta.
- Cicho. - szepnął. Podniosłem brwi, odsunąłem się i miałem się już zapytać o co chodzi, ale usłyszałem, że ktoś zbiegał po schodach. Spojrzałem w bok i zobaczyłem wysokiego mężczyznę w garniturze i burzą loków na głowie. To pewnie jego ojciec. 
- Dobry wieczór. - przywitałem się. 
- Louis Tomlinson. - otworzyłem szerzej oczy. - Pozwól na chwilkę. - wskazał ruchem dłoni, żebym za nim ruszył. Spojrzałem na Marcela, stał tam ze spuszczoną głową i przygryzał wargę. Westchnąłem i ruszyłem za jego tatą. 
- Tak? - zapytałem kiedy znajdowaliśmy się w salonie.
- Nie będzie mnie dzisiaj i nie mam jak przypilnować mojego syna.
- I? Przepraszam bardzo ale nie będę robił za niańkę pańskiego syna. - parsknął śmiechem i poprawił garnitur.
- Tu chodzi o ciebie chłopcze, mój syn nie jest taki jak ty. Nawet nie waż się do niego zbliżyć. Harry nie jest gejem. - westchnąłem.
- Może być pan o to spokojny, nawet bym go nie ruszył patykiem. - kłamstwo! - Zobaczysz jeszcze jak będzie krzyczał moje imię z rozkoszy homofobie. - dodałem w myśli. 
- Mam taką nadzieję. - spojrzał na mnie surowo. Mentalnie przewróciłem oczami, zacząłem się bujać na stopach.
- To wszystko? 
- Tak...
- To świetnie! - wyszedłem z pomieszczenia i podeszłem do loczka. - To co? Idziemy się uczyć tej przeklętej matmy? 
- T-tak. - jego ojciec przeszedł obok nas, chwycił w rękę torbę, pożegnał się i wyszedł. 
- Jezu co za świr. Sorry, że tak o nim mówię ale twój ojciec to jakiś popieprzony homofob! - opuściłem ręce wzdłuż ciała. Usłyszałem jak zachichotał i powiedział ciche "chodźmy".
Przebrałem się u niego w pokoju, kiedy on zrobił to samo ze sobą w łazience. Miałem na sobie czarną bokserkę z wyciętymi bokami i czarne rurki, Marcel zaś ubrał koszulę czarno-czerwoną w kratki -  dzięki Bogu ma jakieś normalne ciuchy - i również czarne spodnie. 
Wziąłem plecak i wyszliśmy.
- Więc. - zacząłem - To będzie twoja pierwsza domówka Marcel.
- Uh t-tak.
- Wiesz co się na nich robi? - podniosłem brew i przekręciłem głowę w jego stronę. 
- Gracie w gry p-planszowe? A-albo jakieś i-inne, t-tak? - stanąłem w miejscu, zgiąłem się w pół i zacząłem śmiać jak wariat. Ten koleś jest niemożliwy! 
- Żartujesz, prawda? - zrobił się cały czerwony i zaprzeczył ruchem głowy. - No nie wierze! - ponownie zacząłem się z niego śmiać. - Chłopie, na takich imprezach się pije, jara, ćpa czy bzyka kogokolwiek!  Co kto woli. - otarłem łze i zacząłem iść ponownie w stronę domu Malika.
- Oh um. A-ale nie masz p-przecież osiemnastu l-lat.
- A kogo to obchodzi? - wzruszyłem ramionami. Przez resztę drogi mu tłumaczyłem jak ma się tak zachować i zabroniłem brać mu otwartych butelek czy innego alkoholu od ludzi - nie licząc mnie.
Kiedy tam dotarliśmy impreza już trwała. Wbiegłem szybko na górę, odstawiłem plecak w pokoju gościnnym i poszedłem się bawić. 
Chwyciłem Marcela za ręke i zaprowadziłem nas do kuchni, w której przebywał Niall z Liamem. Wziąłem dla nas po piwie i podeszliśmy do nich.  
- Jak tam się bawcie? - zapytał Liam i przygryzł płatek ucha swojego chłopaka, na co Horan zachichotał pod nosem. 
- Dopiero przyszliśmy. - wziąłem duży łyk alkoholu, spojrzałem na mojego towarzysza. - Nie pijesz?
- Uh, to śmierdzi. - skrzywił się, a oni zaczęli dusić się ze śmiechu. Zaśmiałem się, co za sierota.
- Daj to. - wziąłem od niego butelkę i odłożyłem ją na stół. Podeszłem do lodówki i wyjąłem z niej pół słodkiego szampana. Chwyciłem plastikowy kubek i wlałem w niego napój. - Proszę, pani szampan. - zakpiłem, tak jak zwykle się zarumienił i spuścił głowę. 
- Idziemy zatańczyć. - odezwał się blondyn, przytaknąłem. Podałem mu butelkę z jego alkoholem, wziąłem następną butelkę piwa i wszliśmy do salonu, który był pełen pijanych nastolatków. Zacząłem się między nimi przeciskać, spojrzałem za siebie. Marcelowi coś marnie to szło, co chwilę przepraszał jak na kogoś wpadł. Pomachałem z rezygnacją głową i ruszyłem dalej na taras. Tak jak myślałem Zayn tam był z Perrie i jarali zielsko.
- Siema. - podszedłem do nich. Chwyciłem jego paczkę papierosów i odpaliłem jednego, mocno się zaciągając.
- Witaj jednorożcu. - blondynka wybuchnęła śmiechem. 
- Zayn to Louis. - spojrzał na nią z wyrzutem. 
- Przecież wiem. 
- Nie sądzę skarbie. - cmoknęła go w usta. 
- Uh wasz heteroseksualizm razi moje piękne oczka, a teraz co tym razem tam macie misie? - oparłem się o parapet.
- Jak to się nazywa Zayne? - zapytała ze śmiechem dziewczyna. 
- Nieee mam pojęcia skarbie. - zaczął machać głową na boki, nagle wybuchł śmiechem. 
- Louis! Tu jesteś! - usłyszałem krzyk za sobą.
- Tak, tutaj. - podszedł zdyszany. 
- Ile tu jest ludzi.
- Przecież to impreza. - wywróciłem oczami. Zaciągnałem się po raz ostatni i zgasiłem go w popielniczce.
- Harry! Cześć kumplu! - Malik wpadł na niego i mocno go do siebie przytulił. Odsunął go po chwili na długość swoich rąk. - Co tam, jak ci się podoba impreza przyjacielu? - szczerzył się do niego jak głupi do sera. Mina Marcela była bezcenna. Co chwilę otwierał i zamykał usta.
- D-dobrze? 
- To wspaniale! Poznaj moją śliczną żabcię Perrie! - objął dziewczynę w pasie.
- Ja ci dam żabcię smrodzie!
- Ropuszko nie rób humorków tylko przywitaj się z Harrym.
- Stul pysk wiewióro. - ich wyzwiska po zjaraniu były takie głupie - Witaj Harry!
- C-cześć.
- Wiecie co? My zmykamy! Miłej zabawy! - odezwałem się. Objąłem go w pasie i zaprowadziłem do środka. 
- C-co im było? - zapytał się mnie kiedy siedzieliśmy na kanapie. 
- Są zjarani. Smakuje? - wskazałem na szampan, przytaknął. - To świetnie. 
Cztery piwa i pół szampanu później zaciągnąłem go na parkiet. Zarzuciłem mu ręce za szyję i stanąłem na palcach. 
- Szybko się zgodziłeś na picie. - szepnąłem mu do ucha, poczułem jak przejeżdża nosem po mojej szyi, ale kiedy zrozumiał co zrobił natychmiast się odsunął. 
- Wódka panienkiiii! - usłyszałem krzyk Irlandzkiego przyjaciela, spojrzałem w tył, stał na stole i próbował tańczyć swój narodowy taniec. 
- Chodź! - splotłem razem nasze palce razem. Dobiegłem do stołu i zabrałem z niego alkohol, otworzyłem butelkę i upiłem łyk. - Masz kochany. - wcisnąłem mu ją w ręke i zacząłem się powoli poruszać w rytm muzyki. - Pij Marcel! - uczepiłem się jego ramienia - No dalej. - musnąłem palcem jego zaróżowiony policzek. Powąchał i się skrzywił oddalając ją od siebie. 
- Hazzeh! - Malik na niego wpadł i o mało co się nie przewrócili. 
- Uważajcie na moją kruszynkę! - krzyknął Niall i zeskoczył ze stołu - wywracając się, z czego zaczął się śmiać - wstał i zabrał Marcelowi alkohol, upijając łyk. 
- Zayne! Zostaw mi go! - wtuliłem się w bok Marcela. Nie, w głowie mi wcale, a wcale nie szumiało. No może troszkę. Bardzo troszeczkę? Okey macie mnie, jestem pijany, a mocnej głowy do picia nie mam. Zayn wziął od Horana wódkę i napił się jej.
- Dajesz Hazzeh!
- O-okey. - powiedział niepewnie. Boże jego usta. Jego pieprzone usta. Mój plan pójdzie się pieprzyć, chce je już dzisiaj na sobie. Jego malinowe wargi na moim ciężkim kutasie. O Boże, tak. Upił łyk, później następny, a kilka chwil później butelka leżała gdzieś pusta, a my byliśmy pijani.
Zaciągnałem go na górę, oparłem o drzwi i zacząłem całować po szyi. 
- Kurwa jesteś taki gorący kiedy jesteś pijany. - zachichotał, pociągnął mnie za ramiona na siebie.
- Lou ktoś nas zobaczy! - pisnął kiedy otarłem się o niego. 
- A niech zobaczy.
- Nie Lou. - otworzył drzwi za sobą - Wchodzisz?  
- W ciebie? Oczywiście. - zatrzasnąłem drzwi za sobą i rzuciłem go na łóżko. Wspiąłem się na niego i zacząłem całować go po twarzy, szyi i obojczykach. Nawet się nie zorientowałem kiedy odpiąłem mu koszulę i rzuciłem za siebie. Przekręcił nas i wpił się w moje usta. Wypchnąłem biodra do góry i głośno jęknałem kiedy poczułem jego kutasa.
- Jezu Marcel ssij mnie. - powiedziałem bez zastanowienia. Spojrzałem w jego świecące się oczy, uśmiechnął się i zaczął odpinać pasek od moich spodni. Jezu, on to naprawdę zrobi. 
Kiedy się ich pozbył wraz z bokserkami, wziął się do roboty. Wziął główkę w usta i zaczął jeździć po niej językiem.  Wygiąłem plecy.
- Weź go całego oh taak... tak dobrze oh. - powoli zacząłem wypychać biodra, delikatnie pieprząc jego usta.
Perfekcyjne usta. Ugryzł go delikatnie i nacisnął na żyłkę palcem. Brał mnie do końca, że czułem jego ściankę w gardle. To mnie wykańczało.
- Tak, tak... oh doskonale. - zacząłem pocierać swoje twarde sutki, spojrzałem w dół, brał mnie tak dobrze jakby robił to całe swoje życie, a nie pierwszy raz. Podniósł wzrok i się do mnie beszczelnie uśmiechnął. Nie mogłem tego wytrzymać i... doszedłem z mocnym krzykiem w jego usta. Zacisnąłem powieki. Dawno nie miałem tak silnego orgazmu. Uchyliłem je i spojrzałem na niego, sperma była na jego brodzie, podniosłem się i zlizałem ją.
- Jak tam? - szepnąłem.
- Dobrze. - uśmiechnął się szeroko.
- Pomóc ci?
- W czym? - przekręcił głową. Spojrzałem w dół. 
- Oh widzę, że sam sobie pomogłeś. - zaśmiałem się, ziewnął.
- Chce spać, idę spać, idziesz spać? - mówił bez sensu. 
- Tak. - położyliśmy się koło siebie, objąłem go w pasie, pocałowałem w kark. Kiedy zasypiałem nieświadomie wypowiedziałem - Harry.

Mocny, bardzo mocny ból głowy mnie obudził. Jęknąłem w poduszkę i powoli otworzyłem oczy.
Byłem sam. Znowu.
Ale chociaż punkt spełniony.
Blowjob odchaczamy.
Jeszcze tylko chwila i dostane się do twojej dziewiczej dziurki Marcel.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz